Koło Przewodników Tatrzańskich

im. Tadeusza Szczerby w Gliwicach

Vinaora Nivo Slider 3.xVinaora Nivo Slider 3.xVinaora Nivo Slider 3.xVinaora Nivo Slider 3.x

Edward Puchlerski in memoriam

Wycieczka prawie bez programu

Budzik zadzwonił, jak zawsze o piątej. Słońce nie kwapiło się ze wschodzeniem – to już połowa sierpnia. Jedzenie śniadania o tej porze to gwałt fizjologiczny, ale czego się nie robi z miłości do gór, jak mawia mój znajomy z Zakopanego. Autobus o 545 zatłoczony, jak zwykle. Z pachnącego wczorajszym upałem przystanku biegniemy do kolejki. Jeszcze nie pada, ale po kilku dniach upałów nareszcie zbiera się na burzę: od zachodu ciągną ciężkie chmury i słychać pomruki grzmotów. Do wagonika ładujemy się we czwórkę: Edek, Rysiek, Danka i ja. Na Siodełko dojeżdżamy w potokach deszczu. Rozsiadamy się na ławach w hallu stacji i patrzymy jak nad Tatrami szaleje nawałnica. Wszyscy prawomyślni Niemcy nałożyli peleryny i dawno już poszli w góry. Spoglądamy po sobie niepewnie: czy nadal wybieramy się na Staroleśny? Deszcz stopniowo ustaje. Wychodzimy z parasolami w ręce. Co robić z tak pięknie zaczętym dniem? Idziemy do Bilikowej chaty na śniadanie. Tam zadecydujemy. Ale tylko dwie minuty cieszymy się tym celem: chata jest w remoncie. Trzy pary zawiedzionych oczu spoglądają na Przewodnika. Edek charakterystycznym gestem drapie się w czoło. Nie opuszcza nas myśl o śniadaniu. Idziemy więc do najbliższego schroniska, czyli do schroniska Zamkovskiego (wtedy mówiło się za Edkiem „chata kapitana Napletka”). A potem... Może coś w rejonie Łomnicy? Kiedy siedzimy nad zupą gulaszową znowu zaczyna padać. Edek waha się. Owszem, możemy pójść gdzieś w Łomnicę, ale w taką pogodę bez literatury nieciekawie... Plecaki obciąża nam przecież „trzynastka” i „czternastka”. Skoro jednak ktoś musi rządzić w tym bajzlu, szef decyduje, że wracamy na zachód.

W dusznym powietrzu idziemy Magistralą. Dopiero, kiedy jesteśmy z powrotem na Hrebienku, idący przodem Edek zatrzymuje się i pyta: byliście już w Dolinie Sławkowskiej? Patrzymy po sobie. Oczywiście, że nie. No to idziemy. Edek podkręca tempo i daje nam odetchnąć dopiero pod wypływającym z doliny potoku. Teraz to co lubimy najbardziej: ociekająca wodą kosówka. Ale Edek bezproblemowo odnajduje względnie rzadkie jej fragmenty i niedługo wychodzimy na polanę. Znowu zaczyna padać. Chmury jednak porozrywane i co chwilę odsłaniają nam inne fragmenty otaczających dolinę grani. Idziemy nad staw, fotografujemy. Edek w międzyczasie odnajduje kolebę i kiedy deszcz się wzmaga mamy gdzie się schronić.

Nie zanosi się na dziesięć godzin słonecznej pogody, ale nie pada też ciurkiem. Oczywiście, że nie chcemy wracać do domu. Co powiecie na Granaty Wielickie? Czemu nie? Opuszczamy suchą i przytulną kolebę i wychodzimy na grań. Dookoła robi się coraz ciekawiej. Między chmurami co chwilę prześwituje błękit, słońce rysuje fantastyczne cienie, gdzieniegdzie widać fragment tęczy. Za chwilę do tej scenerii dochodzi zwariowana rzeźba i topografia Granatów. W żlebikach szumi woda, ze zwietrzałych stoków co chwila osuwa się piarg. Z Niedźwiedziej Przełęczy idziemy w kierunku Staroleśnego Szczytu. Co jakiś czas zbaczamy w lewo lub w prawo, by zdobyć którąś z łatwiej dostępnych baszt lub turni. Na Wielką Granacką Turnię wchodzą tylko panowie – piękną płeć huraganowy w porywach wiatr zmusza po kilku krokach do odwrotu.

W dolinę schodzimy Kwietnikowym Żlebem. Nie pada. Chwila wahania przed zejściem na szlak i już jesteśmy wmieszani w tłum turystów schodzących z Polskiego Grzebienia. Kierujemy swe kroki do „Klubu przewodników” na tyłach Śląskiego Domu. Jest niestety zamknięty. Najpierw Edek złorzeczy solo, potem robimy to w kwartecie.

Nasze inwektywy pod adresem gospodarzy robią się jeszcze bardziej wyrafinowane, kiedy okazuje się, że w barze piwo jest ciepłe, a na dodatek trzeba je pić na stojąco, bo lokal zapchany jest przemokniętymi turystami. Nasz Przewodnik przysięga sobie, że jego noga w tej „chacie” już nie postoi. Pędzimy na dół do pociągu. Piwne rachunki wyrównamy w „Kasztelu”.

Puchlerski

Taki właśnie był Edek: pełen pomysłów, nie dający łatwo za wygraną, cierpliwy, ale też potrafiący „rzucić mięsem”, kiedy ktoś nadepnął mu na odciski. W grupie, w której działaliśmy w czasie sierpniowych obozów w Wielkiej Łomnicy, był najstarszy wiekiem, stażem i doświadczeniem. Więc siłą rzeczy był dla nas autorytetem. Ale był też kolegą, partnerem, pomocnikiem. Był bezlitośnie ironiczny, kiedy my coś sknociliśmy, ale potrafił stosować tę samą miarę krytyki wobec siebie, kiedy mu coś wyszło nie tak. Bardzo starannie przygotowywał się do każdego przejścia. Zresztą każdą wolną chwilę poświęcał Tatrom. Rysował mapy, studiował przewodniki, myślał nawet nad przewodnikiem po nieznakowanych turystycznych drogach Tatr Wysokich. Na każdy obóz przywoził cały stos notatek i map. Często powtarzał, że nie sztuka zostać przewodnikiem pierwszej klasy: sztuka nim cały czas być. Podziwialiśmy go za to wszystko. Próbowaliśmy się uczyć od niego, choć mieliśmy inne temperamenty, inne zasoby pomysłów, inne granice wytrzymałości i cierpliwości. Na ile byliśmy pojętnymi uczniami?

Znałam Edka od 1979 roku. Pierwszy raz był moim przewodnikiem w czasie międzyszkolnego rajdu „Babie Lato w Beskidach”, w którym uczestniczyłam z grupą moich podopiecznych – harcerzy. Potem było jeszcze jedno „Babie Lato”, przypadkowe spotkanie na Przegibku, kilka przelotnych spotkań, na Słowacji, wreszcie kurs przewodnicki i obozy w Wielkiej Łomnicy i Morskim Oku. I choć sama dorobiłam się od tego czasu dwóch „blach” przewodnickich i z niejednego górskiego pieca chleb jadłam, obraz Edka jako Przewodnika przez wszystkie te lata pozostał niezmieniony: stojącego na tle górskiego pejzażu, cierpliwie objaśniającego panoramę, opowiadającego o zlewiskach i dorzeczach, o Janosiku czy Józku Krzeptowskim; spoglądającego ku górze i szukającego najbezpieczniejszej drogi na szczyt, zawsze pomocnego, kiedy jego podopieczny potrzebował rady, perswazji, asekuracji. Nie był człowiekiem bez wad. Nie łatwo było zaakceptować jego cięty język, bezkompromisowość, czy specyficzne poczucie humoru. Nie wszystkim odpowiadała jego filozofia przewodnictwa i widzenie gór. Nie dyskredytuje go to jednak. Wręcz przeciwnie: podkreśla jego człowieczeństwo.

Curriculum vitae

Edward Puchlerski urodził się 13 października 1940 r. we Lwowie. Do szkoły podstawowej uczęszczał we Wrocławiu i Trzebini. Maturę zdał w r. 1958 w Liceum Ogólnokształcącym w Chorzowie, studia wyższe ukończył na Wydziale Elektrycznym Politechniki Śląskiej w Gliwicach, uzyskując dyplom w 1972 r. Pracował m. in. w Gliwickich Zakładach Chemicznych „Carbochem”, Biurach Projektów „Elektroprojekt”, „Bipromog”, OBRUM i Instytucie Materiałów Ogniotrwałych.

Od lat siedemdziesiątych prowadził aktywną działalność turystyczną. W r. 1970 wstąpił do PTTK, był również członkiem Klubu Wysokogórskiego (od r. 1976 posiadał stopień taternika samodzielnego) i Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego. Działał w Służbie Kultury Szlaku, Kole Przewodników Tatrzańskich i Kole Przewodników Turystycznych. W r. 1976 został przewodnikiem tatrzańskim, uzyskując w r. 1991 uprawnienia przewodnika I klasy. Od r. 1980 był przewodnikiem beskidzkim, zdając egzamin na uprawnienia I klasy w r. 1986. Był również instruktorem przewodnictwa, przodownikiem turystyki górskiej na wszystkie góry Polski oraz strażnikiem ochrony przyrody.

Był członkiem Regionalnej Komisji Egzaminacyjnej ds. Przewodnictwa Beskidzkiego i Komisji Egzaminacyjnej ds. Przodowników Turystyki Górskiej. Od 1977 r. był działaczem Oddziału PTTK w Gliwicach. W zarządzie Koła Przewodników Tatrzańskich (1978-91) pełnił funkcję wiceprezesa i prezesa. W Kole Przewodników Turystycznych był członkiem komisji szkoleniowej, wiceprezesem (1992-94) i prezesem ( od 1994r.). Jako przewodnik prowadził niezliczoną ilość wycieczek, wystąpił z wieloma prelekcjami na temat ochrony przyrody, topografii i architektury. W 1993 r. zainteresował się górami wyższymi niż Beskidy czy Tatry, organizując dwutygodniową wyprawę w okolice Chamonix, uwieńczoną zdobyciem Mont Blanc. Zginął w czasie zejścia z Elbrusa 21 sierpnia 1994 r.

W czasie swojej wieloletniej działalności wyróżniony został następującymi odznaczeniami turystycznymi: Odznaką 25- lecia Oddziału PTTK w Gliwicach (1978), Honorową Odznaką 30-lecia Oddziału PTTK w Gliwicach (1983), Katowicką Honorową Odznaką PTTK (1983), Honorową Odznaką Oddziału PTTK w Gliwicach (1988), Srebrną Odznaką Zasłużony w Rozwoju Województwa Katowickiego (1988) i Złotą Honorową Odznaką PTTK (1988) przyznanymi przez Zarząd Główny PTTK.

Przez trzy dwuletnie kadencje, wiosna 1985 – wiosna 1991, Edek był prezesem Kola Przewodników Tatrzańskich w Gliwicach, wybrany jako jedyna rozsądna kontrkandydatura dla bardzo zasłużonego, ale nieco apodyktycznego Tadeusza Szczerby. W tym czasie, nie tylko sam podwyższył swoje uprawnienia uzyskując I klasę przewodnika tatrzańskiego, ale pociągnął w tym kierunku wielu kolegów i znajomych średniego pokolenia. Zaplanowane przez kierowane przez Edka zarządy, regularnie odbywały się wyjazdy w Wysokie Tatry Słowackie i szeroko rozumiane Podtatrze. Ich cechą było uczestnictwo dużej liczby osób związanych z kołem bądź to towarzysko, lub chcących intensywnie poznawać góry w towarzystwie doświadczonych przewodników–przyjaciół. Efektem takich działań była konieczność zorganizowania w latach 1998 – 91 kursu, po którym uprawnienia zdobyło 16 osób.

W 10-tą rocznicę jego tragicznej śmierci Koleżanki i Koledzy z Koła Przewodników Tatrzańskich im. Tadeusza Szczerby w Gliwicach ufundowali Edkowi tablice pamiątkową, która została wmurowana w murze Sanktuarium na Wiktorówkach dnia 27.03.2004 roku.

Barbara Lepiarczyk

 

Our website is protected by DMC Firewall!